Kilka słów o piłkarskim tygodniu reprezentacji Polski. Tego bowiem co zrobili piłkarze w biało-czerwonych trykotach w sobotę z Czechami i w środę ze Słowakami długo (przynajmniej do kolejnych meczów eliminacyjnych na wiosnę) pozostanie w pamięci kibiców i nie można opisać bez emocji. A tych nie brakowało...
Wszystkich megadefetystów (i niezaznajomionych z tematem) chciałbym w tym miejscu uspokoić, że jeszcze nie odpadliśmy w eliminacjach MŚ2010 i porażka ze Słowacją to nie jest koniec świata. Została całą przyszłoroczna runda meczów rewanżowych. W nogach i - głównie jednak - w głowach naszych wybrańców jest awans na mistrzostwa w RPA. Trzymajmy kciuki!
- Sobota 11 października miała być spotkaniem z Czechami porównywalnym z ubiegłorocznym meczem Polska - Portugalia w eliminacjach EURO2008. 8. drużyna świata(!) miała się przejechać po drużynie z 3. dziesiątki rankingu FIFA. Ale... Polacy pokazali determinację, zadziorność, walczakowość, a do tego dopisało im szczęście - bo nie napiszę umiejętności, z racji tego co zdarzyło się 4 dni później. Nowa wiktoria chorzowska stała się faktem. Zapanowała euforia. Nawet Beenhakker zgrzytał zębami, ale niestety, nie ze szczęścia. Przypomniał nam polską mentalność - gdy nie idzie, znajdujemy kozła i wieszamy na nim psy; gdy idzie, wynosimy pod niebiosa - mówiąc: "Przez ostatnie trzy miesiące byłem dla wielu ludzi w Polsce kawałkiem gówna, a teraz znów traktujecie mnie jak Boga". Na szczęście przyszła środa...
- Środa, 15 października - po wygranej z Czechami mecz z ich pobratymcami miał być spacerkiem. I tak jak nasi reprezentanci - olśnieni glorią chorzowską - pomyśleli, tak - niestety - zrobili. Skutek? Polacy zagrali jak Czesi w Chorzowie (z tą jedynie różnicą, że my pierwsi strzeliliśmy bramkę), a Słowacy jak Polacy. No i skończyło się kompromitacją. Tak kompromitacją i blamażem! Bo łapserdaki myśleli, że złapali za nogi MŚ2010 wygrywając z Czechami, a tu ich Słowacy z główki w brzuch tryknęli i sprowadzili na ziemię. Kac moralny, niesmak, bezsilna wściekłość i zwątpienie? 1 minuta meczu w Bratysławie wstrząsnęła Polską kibicowską. Świetliste spojrzenia naszych "najlepszych" kopaczy jakby przygasły, karki się zgięły, potok słów w prośbach o komentarze zamienił się w przebąkiwanie i próby ucieczki przed mikrofonem. Czyli wylądowaliśmy na właściwym miejscu...
Wszystkich megadefetystów (i niezaznajomionych z tematem) chciałbym w tym miejscu uspokoić, że jeszcze nie odpadliśmy w eliminacjach MŚ2010 i porażka ze Słowacją to nie jest koniec świata. Została całą przyszłoroczna runda meczów rewanżowych. W nogach i - głównie jednak - w głowach naszych wybrańców jest awans na mistrzostwa w RPA. Trzymajmy kciuki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz